- Czas wyjazdu: 03-12.06.2010
- Skład załogi w wyprawie Rumunia 2010
- Pyra- Varadero 1000
- TDzik- Dr Big 800
- Grzanka- Super Tenere 750
- Mikołaj- KTM 990 Adventure
- Tomek- GS 1200
- Przemek i Agata- GPX 750
- Kuba i Gosza- GS 1150
- Kolarz i Marta- Transalp 600
Dzień 1
Start zaczynamy grupami każdy z własnego regionu. Ja (Pyras) , Tadek (TDzik) i Przemek (Grzanka) ruszamy w strugach deszczu ze Świebodzic.
Na autostradzie A4 dobija do nas Krzysiek (Kolarz) z Martą. Deszcz przestał padać, można jechać bez tych cholernych gumowych skafandrów. Dzisiejszy cel podróży to Zakopane. Mamy w planach zwiedzić Oświęcim i jechać do Zakopca bocznymi drogami. Zaraz na zjeździe z autostrady gubimy się z Kolarzami, telefon nie odbiera, lecimy więc w kierunku obozu zagłady. Droga wyśmienita, umiarkowany ruch i idealna pogoda. Za Gliwicami Grzanka zgłasza problemy z moto, okazuje się, że jeden z zacisków na przednim kole nie odbija i tarcza nabiera kolorów. Awaria usunięta, kawa wypita, możemy lecieć dalej.
Spotykamy się na parkingu w Oświęcimiu, kolejki do kas na godzinę stania więc odpuszczamy. Kolarz z Martą zostają i decydują się na zwiedzanie, umawiamy się na miejscu, my lecimy bocznymi drogami. Po ostatnich opadach deszczu drogi często są podmyte, zamknięte lub….leży na nich drzewo. Droga teoretycznie nie przejezdna, grupa napotkanych motocyklistów na choperach i ścigaczach odpuszcza, my walimy polem i udaje się ominąć zator….jednak endurowate mają przewagę.
Docieramy do Zakopanego około 18:00, zaczyna padać, wszyscy jesteśmy w komplecie i szukamy noclegu. Rozbijamy prędko namioty i idziemy wypić pod dach powitalne procenty. Deszcz zmienił się w ulewę z piorunami i nie zamierza przestać. Kuba ma w namiocie staw, przekładają graty do pałatki Mikołaja. Weseli idziemy spać, rano start przez Słowację na Węgry.
Dzień 2
Pobudka dnia następnego przy ulewnym deszczu, zbieramy nasze mokre namioty, zakładamy przeciwdeszczówki i w drogę. Szybki start trwał 500 metrów do stacji benzynowej, tankowanie i….ciepła kawa. Ucieka kolejna godzina, deszcz nie przestaje padać, podejmujemy decyzję, że jednak lecimy.
Przelot przez Słowackie Tatry mija nam spokojnym tempem, wszędzie nanosy błota i kamieni. Kuba z Gośką, zostają w Popradzie i zamierzają kupić namiot. Po drodze zjadamy obiad w knajpie motocyklowej i lecimy dalej. Przed granicą Węgierską deszcz jest coraz słabszy i można trochę podgonić stracony czas. Docieramy do Miskolca. Krążymy po mieście i nie możemy dojechać do drogi wylotowej na Tokaj. Pytamy policję ale po węgiersku ciężko się dogadać. Dolatuje do nas koleś na GS650 i proponuje pomoc, chętnie korzystamy z usług przewodnika. Okazuje się po trzecim okrążeniu miasta, że wyjazd jest niemożliwy bo woda wdarła się na drogi. Motocyklista Węgierski nie poddaje się, pyta o drogę innych kierowców i dostaje wytyczne. Przeciskamy się przez boczne drogi i „cygańskie” dzielnice. Po około kwadransie wylatujemy na drogę w kierunku granicy z Rumunią. Dziękujemy koledze z Węgier i lecimy dalej. Droga do krainy wina idzie jak po grudzie, zalane drogi, objazdy i zatory.
W Tokaju ludzie otrzepują się po wielkiej wodzie, Cisa zeszła już do swojego koryta i jest bezpiecznie. TDzik, Tomek i Kolarz decydują się na wynajęcie pokoju, reszta bandy szuka innego rozwiązania. Znajdujemy super pole namiotowe i domki na palach zaraz przy rzecze. Nie wiem jakim sposobem dogadaliśmy się z panem dającym nam klucze do domków ale się udało. Kemping oferuje ciepłą wodę, czystą pościel i wiatę dla motocykli. Po rozwieszeniu mokrych ciuchów na sznurkach idziemy na podbój Tokaju.
Nazwy sklepów, doprowadzają nas do dobrego humoru. Tokaj zwiedzony, można iść napić się wina. Wchodzimy do miłego lokalu, kelnerka podaje nam wspaniale schłodzone butelki wina, docierają do nas pozostali uczestnicy podróży. Siedzimy około 2 godzin , popijamy i kreślimy dalej plan działania, wracamy na kemping bo dojechali Kuba z Gośką. Start jutro planujemy na 7:00.
Dzień 3
Pobudka o 5:30, piękne słońce zapowiada w końcu jazdę bez deszczu. Pakowanie bambetli i wyjazd przebiega sprawnie.
Czekamy na wylocie z miasta na pozostałą ekipę. Po 30 minutach zaczynamy się denerwować , telefon za telefonem i nic…… „Jedziemy najwyżej nas dogonią”. Po przekroczeniu granicy z Rumunią odbieramy telefon od naszych spóźnialskich, okazało się, że zaspali bo balanga przedłużyła im się do 3:00 nad ranem. Umawiamy się na stacji przy granicy, twierdzą, ze lecą drogą w kierunku Rumuni. Wypijamy kawę na stacji i….. ekipy śpiochów dalej nie ma. Udaje się w końcu do nich dodzwonić, okazuje się, że czekają na granicy, pytanie tylko na której. Okazuje się, że „garmin” wyprowadził ich na granicę 100 kilometrów dalej.
Spotkanie nastąpiło po drodze, dalej zaczęliśmy przemieszczać się dziurawymi drogami w kierunku Sibiu. Kilka szerokich zakrętów pozwoliło na mocniejsze odkręcanie manetki gazu naszych motocykli. Przejazd przez zakorkowane miasto wzmógł apetyt wśród całej załogi, zjadamy wykwintne zupki z paczki i dalej w drogę.
Przejechaliśmy wspólnie około 400 kilometrów i przyszedł czas powoli szukać miejsca noclegowego. Łąkana wzniesieniu okazała się strzałem w dziesiątkę, wspaniały widok na okolicę, miejsce na palenisko oraz wymarzone proste miejsca na namioty. Rozbijamy mandżur, organizujemy opał i otwieramy piwo. Wieczór mija szybko, odwiedza nas pasterz ze swoim stadem, potwierdzamy jeszcze u niego czy można tu spać, bierze od nas 2 papierosy i znika, koło 2:00, kładziemy się spać.
Dzień 4
Rano budzi nas przepiękny wschód słońca, poranna toaleta, śniadanie oraz wizyta właściciela łąki. Miły gospodarz przyjechał do nas Dacią 4X4, poprosił o zrobienie porządku, opowiedział nam jak tu się żyje, że cała wioska pracuje dla niego, o jego pracy w Niemczech i to, ze lubi Polaków. Startujemy około 9:00, mamy dzisiaj w planach powykładać się na Trasie Transfogarskiej. Docieramy do stacji benzynowej przed wjazdem na drogę 67C, tankowanie, zapasy wody i dzida.
Przed samym wyjazdem w góry zatrzymujemy się, zakładamy dodatkową warstwę ciuchów i dzida do góry. Ilość zakrętów i widoki nie pozwalają na rozwijanie prędkości, grupa kręci filmy, strzela setki fot, jeździ na tyłkach po śniegu. Kolarz podczas mijanki na zakręcie z osobowym traci grunt pod nogami i zalicza glebę, dobrze, że śnieg leży na poboczu, trochę minimalizuje siłę upadku.
Na szczycie czeka nas niespodzianka, okazuje się, że brama łącząca drogę jest jeszcze nie otwarta po sezonie zimowym, niestety będziemy musieli wracać i nadkładać drogi. Rodzą się w międzyczasie pomysły sforsowania bramy lub przejazdu przez wąskie drzwi, nasz patrolowy Big jedzie na zwiady na drugą stronę tunelu, jeżeli wyjazd będzie miał taką samą szerokość to się przeciskamy. Tadek wraca z informacją, że wyjazd jest węższy o 30 cm, BIG i KTM przejdzie ale reszta odpada, GS-y ze swoimi cyckami z boku odpadają. Na tarasie widokowym zjadamy obiad, odpoczywany, robimy dodatkowe foty. Zaczynamy zjazd tą samą drogą :), rozdzielamy się, każdy ma inny patent na przejazd tego odcinka drogi.
Grzanka na jednym z postojów zauważa wyciek płynu chłodzącego. Zjazd zaliczamy na luzie, jest czas na oglądanie. Szybka reanimacja „Teresy” z pomocą mechanika Przemka i już gonimy dalej. Droga do następnej bazy noclegowej to bajka, zakręty, wspaniałe widoki i setki Dacii w najróżniejszej konfiguracji nadwoziowej.
Nocleg znajdujemy na polanie przy drodze, koledzy z kołami 21” szukając rozrywki, znajdują rzekomo super miejscówkę na nocleg. Decydujemy się na to „wspaniałe miejsce”, docieramy z przygodami, efekt offroadowej jazdy to uszkodzone szyby szt.2, zarysowany motocykl 1, zatopiony w rowie motocykl 1. Po nerwowej atmosferze przy rozbijaniu obozu, wieczór mija przy Palincei i piwie Timisoara.
Dzień 5
Dzień budzi nas piękna pogodą, już koło 9:00 nie idzie wytrzymać na otwartej przestrzeni. Posileni startujemy około 10:00, tankowanie na najbliższej stacji benzynowej i dalej w drogę. Jedziemy w dniu dzisiejszym zaatakować trasę 7C od drugiej strony. Droga prowadzi przez wioski, lasy i malownicze przełęcze. Docieramy do zamku Poienari gdzie Vlad Palownik miał swoją kwaterę i jest to prawdziwa jego siedziba a nie jak w przypadku komercyjnego Bran. Decydujemy się na odpoczynek w tym miejscu około 4 godziny. Jest czas na zwiedzanie, pranie, kąpiel w rzece, naprawy i modernizacje. Odważni do pokonania 1480 schodów, wchodzą na twierdzę i podziwiają przepiękne widoki.
Startujemy, zakręty doprowadzają nas do potężnej tamy i zalewu Viadru na rzece Ardżesz. Strzelamy zdjęcia, podziwiamy widoki i dalej po zakrętach do góry.
Droga dziurawa jak ser, decydujemy się na jazdę maksymalnie 20 kilometrów. Po około 100 zakręcie zawracamy, dzisiaj jeszcze w planach Bukareszt. Zostawiając za plecami Karpaty, teren zaczyna się wypłaszczać, droga jest coraz nudniejsza, kawałek autostrady pozwala nam nadgonić czas. Odkręcamy i z budzików nie schodzi 160. Kolarz odpuszcza nasze tempo i zostaje w tyle. Robi się ciemno a do Bukaresztu jeszcze kawał drogi, dolatujemy do celu około północy, Kolarz dogania nas po 30 minutach. Na stacji benzynowej Krzychu nie ma zamiaru odpoczywać tylko jechać sam nocą do Konstancji. Wyperswadowaliśmy koledze jego plan i zabieramy go na kemping. Miejscówka jest pierwsza klasa, czysto, super sanitariaty i cisza. Po godzinie wszyscy grzecznie zasypiają.
Dzień 6
Pobudka trwa do 10:00. Pomagam Grzance naprawić pęknięty stelaż i za pomocą ślusarza z kempingu spawamy wzmocnienia. Jedziemy w 3 motocykle zwiedzać Bukareszt, Tomek i Tdzik, wybrali komunikację publiczną. Jazda motocyklem przez zatłoczoną stolicę Rumuni to koszmar do tego temperatura dochodząca do 35 stopni doprowadza do pracy wentylatory w chłodnicach. Pałac byłego dyktatora Rumuńskiego to kolos, wszystko w środku jest ogromne. Ciekawostkami są na zasłony ważące 3 tony szt, żyrandol to już 12 ton i wiele innych ciekawostek.
Całość była projektowana przez 18 letnią dziewczynę, szkoda tylko, że ucierpiała na tym architektura starego Bukartesztu, która była nazywana „małym Paryżem”, jedynym elementem są Pola Elizejskie.
Wracamy na pole około 14.00, pakujemy motocykle i o 16:00 startujemy do Konstancji.
Ruch na drodze duży, sporo ciężarówek, mity o dzikich kierowcach można włożyć miedzy książki. Przed 21:00 docieramy do morza Czarnego, powolna jazda promenadą Konstancji, zakup piwa na wieczór i szukamy noclegu. Marzyła mi się noc na plaży, omijając wszystkie luksusowe miasteczka nadmorskie docieramy na kawałek wolnej plaży, skręt w prawo i już cieszymy się widokiem morza. Parkujemy moto na plaży i rozbijamy namioty na kawałku krzaczastej wydmy. Wybieramy się na nocne kąpiele w ciepłym morzu, później zapalamy ognisko i biesiadujemy do 2:00 nad wodą.
Dzień 7
Wschód słońca nad morzem, budzi gawiedź i wszyscy Ci którzy nie mieli odwagi na kąpiel w nocy teraz korzysta z moczenia w słonej wodzie.
Tadek szaleje Big-osem po plaży ja też zaliczam rundę, jazda po muszlach nie należy do bezpiecznych zabaw ale i tak jest super. Zjadamy śniadanie, spijamy kawę i pakujemy się do drogi powrotnej. Dzisiejszy plan to dotrzeć w okolice Bicaz.
Droga przebiega przez rolnicze tereny Rumuni, otwarte przestrzenie nie chronią nas już przed słońcem. Przeprawiamy się barką na drugą stronę Dunaju, temperatura jest nie do zniesienia, zaczynamy coraz częściej robić postoje, zatrzymujemy się w cieniu przy studni, sklepie aby kupić lody, chłodne napoje itp. Zjadamy po drodze obiad składający się z lokalnej kuchni, Ciobra zaliczona ale w smaku taka sobie. Posileni lecimy dalej, docieramy późno w nocy do kempingu w Bicaz. Pakujemy się do domków i spotykamy przy stole aby wypić wspólnie ostatni alkohol. Miła atmosfera, wspomnienia i opowieści trwają do późnych godzin nocnych. Tego dnia padła decyzja o rozdzieleniu grupy. GS-y i KTM maja dzień więcej i będą jechać tempem spacerowym, reszta uczestników wali w kierunku granicy z Polską.
Dzień 8 i 9
Rano zjadamy wspólnie śniadanie, pakujemy motocykle, robimy pozegnalna fotę i każda grupa udaje się w swoją stronę.
Prowadzę grupę przez góry i nie mogę doszukać się drogi do wąwozu Bicaz. Wracamy do miasta i udaje nam się złapać kierunek. Tankujemy maszyny i lecimy zobaczyć drugi co do wielkości wąwóz. Wąska droga biegnie przez wysokie ściany wąwozu, widoki są przepiękne, odpoczywany trochę od upałów, strzelamy dziesiątki fot.
Dalej to już wspinaczka krętymi drogami, jazda przez zalesione tereny jest fantastyczna, zjadamy na łonie natury posiłek a’la Vifon i dalej obieramy kierunek na ostatni punkt wycieczki znajdujący się w miejscowości Sapanta. Droga przebiega przez malownicze tereny graniczące z Ukrainą. Momentami wydaje mi się, że czas tutaj się zatrzymał. Wioski są pięknie zdobione, drewniane Monastry robią niesamowite wrażenie, kręcimy sporo filmów z dzisiejszego dnia.
Pod koniec dnia docieramy do Sapanty i ciekawostki tej miejscowości czyli „wesołego cmentarza”. Zwiedzamy, robimy zdjęcia i jedziemy poszukać miejsca na odpoczynek.
Docieramy na kemping gdzie jest już kilku motocyklistów z Polski, Niemiec i Holandii. Nie rozbijamy się bo chcemy ruszyć na noc dalej, zjadamy kolacje pijemy mocna kawę na drogę. Przed naszym wyjazdem dociera druga część naszej grupy i decydują się zostać na noc. Żegnamy się powtórnie i ruszamy nocą do granicy z Węgrami. Droga jest ciężka, dziury, zakręty, mgła oraz chłód nie pozwala planowo pokonywać drogi. Docieramy do granicy Węgierskiej, niemiłe powitanie pograniczników zabiera nam 30 minut, decydujemy się na nocleg w „opakowaniu” na regenerację sił na pobliskim parkingu.
Po 3 godzinach snu, budzę gromadę i lecimy autostradami dalej, zmęczenie i monotonia na autostradach doprowadzają do spadku prędkości przelotowej, odpoczynek i ostatnia kawa z Przemkiem i Agatą, odbijają wcześniej w kierunku Słowacji. Zjedliśmy ostatnią konserwę (franca ugotowała się na wydechu), zapach przypominał karmę dla pasa ale i tak znalazła miejsce w naszych bebzonach. Jadę teraz z Tdzikiem i Grzanką bardzo szybkim tempem do naszych rodzin. Big-os zjada łańcuch w zastraszającym tempie co 200 km Tdzik nadkłada jeden ząbek. Urządzamy sjestę na przydrożnym parkingu, brak cienia doprowadza nas do zaśnięcia przy maleńkim krzaku tak aby choć trochę chroniło nas przed palącym słońcem. Dalej kawa, ciastko i w drogę, przy granicy z Polską nie ma już co regulować Tadkowego łańcucha i musimy dolecieć tak do celu. Droga przez Czechy przebiega sprawnie. Docieramy o 19:00 do naszych rodzin, zmęczeni z „twarzami jak stary Bułgar” opowiadamy o naszych przygodach najbliższym. Przemek i Agata bawią się jeszcze tego samego dnia na weselu, pozostali szczęśliwie docierają w sobotę wieczorem do swoich domów.
Podsumowanie:
Posiadając taką ekipę, każdy wyjazd jest udany a zmiana i przegrupowanie nie wpływają ujemnie na jakość.
- Koszt około 2500 złotych.
- Przejechane 4500 km.
- Podziękowania kieruję do naszych wspaniałych żon za pomoc i wsparcie przy realizacji wyprawy.