Previous Next

    Granica Wschodnia

    WSTĘP

    21 maja 2016 roku moja kariera motocyklowa została brutalnie przerwana. Tzn. sam ją przerwałem zagapiony na weselnego TIR-a jadącego z naprzeciwka. Kiedy oczy powróciły na drogę zauważyłem, że droga skręca w lewo, a ja i motocykl nie... Potem już wiadomo. Gleba, trzask łamiących się plastików, dziwne ukłucie w lewej nodze i skończyło się rumakowanie. Na szczęście prędkość była bardzo znikoma. Trampek zniósł to bardzo dzielnie ale ja skończyłem ze złamaniem kości strzałkowej. No i z nadszarpniętym ego ;).

    Nie będę się za bardzo rozpisywał dlaczego ale przerwa od 2 kółek trwała równo 3 lata. Po prostu "odechciało mi się tych jebanych strusi" cytując Piotra Adamczyka z Testosteronu. Ale im dalej w las tym serce zaczęło ponownie mocniej bić na dźwięk przejeżdżającego motocykla. Tu pojawił się Pyra, który zaoferował się, że jest w stanie przywrócić Trampka to stanu używalności. Plastiki da się skleić, Gmole wymienić a reszta w zasadzie nie ucierpiała. I tak też Trampek na zimę 2018/2019 trafił właśnie do niego. 

    Pierwszy raz w siodle po 3 latach
    Pierwszy raz w siodle po 3 latach

    Szybki przeskok na 22 maja 2019 i oto w pamiętną środę lecę szybko kupić nowe ciuchy motocyklowe (okazuje się, że dziwnym trafem nie pasują już na mnie stare spodnie :P). Około południa jestem w garażu u Pyry. Odbieram złożonego i działającego Trampka! Radość pomieszana ze strachem - ekscytacja ;). Zaczynamy od przeglądu. Jadę na niego ja. Pyra podąża za mną autem. Wszystko przechodzimy bez problemu. Pyra kwituje, że to zajebisty widok - ja z powrotem na dwóch kołach. Fajna chwila. Taka do zapamiętania.

    Oczywiście aura pokazuje mi środkowy palec i już na pierwsze po trzech latach kilometry (jadę 70 km do Wrocka) funduje jakiś opad. Cóż - dobra okazja do przetestowania ciuchów. Nie pamiętam drogi do Wrocka. Chyba dlatego, że byłem tak przejęty i szczęśliwy, że ponownie w ogóle jadę! ;). Tak wygląda wstęp...

    Kilka miesięcy przed tym wydarzeniem Pyra zaczyna mnie urabiać. Snuje plany wyprawy wzdłuż polskiej wschodniej granicy. Tak się składa, że w 2019 nie specjalnie dysponujemy jakimiś długimi urlopami ale jeździć się drużynie chce. Tygodniowy wypad po Polsce wpisuje się więc idealnie. Tylko ja nie jeździłem 3 lata a TDzik ma swojego GS-a praktycznie w proszku. Cóż. Zawsze muszą być jakieś wyzwania. :) Ekipa klaruje się ostatecznie gdzieś w kwietniu. Mamy Pyrę, Wojtka, TDzika, Patryka, Jacka, Mikołaja, Kolarza no i mnie. 

    DZIEŃ PIERWSZY

    Po odstawieniu Trampka do swojego garażu zaczynam myśleć o tym co i w co zapakować. Bądź co bądź to będzie moja pierwsza wyprawa z prawdziwego zdarzenia! W piątek i sobotę zaliczam jeszcze firmowy wyjazd integracyjny i w niedzielę z samego rana wyruszam spakowanym Trampkiem na spotkanie z chłopakami. Na Orlenie łapiemy się z Pyrą, Wojtkiem i Kolarzem. Reszta ekipy jedzie z innych części Polski/Świata ;). Ruszamy. Na dzisiaj zaplanowany jest transfer aż nad jezioro Wiżajny o dokładnie to o tu: https://agroburniszki.pl/. Do zrobienia jest jakoś 800 kilometrów. Jak na pierwszą trasę po przerwie - ambitnie :D. Aaa i jeszcze jedno. Oczywiście, że nie poczyniłem żadnych przygotowań fizycznych. Po prostu wstałem po 3 latach od biurka i pojechałem na wyprawę z chłopakami. Formy absolutne ZERO.

    Trasa leci nam bardzo dobrze. Zatrzymujemy się na śniadanie. Przy którymś zakręcie zauważam, że o ile w prawo jadę swobodnie o tyle w lewo... I nie chodzi tu o jakąś usterkę w motocyklu. Nie... Trampek jak zwykle ciśnie do przodu w najlepsze. Chodzi o jakąś blokadę w mojej głowie. Lewoskręty biorę po prostu na kwadratowo (pamiętacie w którą stronę skręciła droga przy moim wypadku?).

    Pierwszy postój

    Jedziemy, tankujemy, jedziemy itd. Tranzyt... Na obiad wpadamy do Brodnicy - tutaj odbieramy Mikołaja, który będzie nam towarzyszyć dzisiaj i jutro. Mikołaj wyprowadza zakurzonego KATa z miejsca jego odpoczynku kwitując, że właściwie nawet nie wie czy ma powietrze w kołach. Też wyjeżdża z domu pierwszy raz po długiej przerwie. Pomarańczowy potwór (i bynajmniej nie mam na myśli tego "malucha" w tle) odpala jednak bez problemu i już po chwili lecimy w kierunku miejsca zbiórki. 

     

    Kilka razy sprawdzamy trasę na GPS. W tym samym czasie Jacek leci z wybrzeża a TDzik z Niemiec po Patryka.

    Na miejsce docieramy parę minut po 20:00. Wita nas Jacuś, który już zdążył się tam zadomowić. Powitaniom i śmiechom nie ma końca ale trzeba szybko rozstawić nasze namioty. Montujemy więc obóz przy okazji meldując rodzinom o bezpiecznym dotarciu na miejsce. W międzyczasie właściciel wita nas wodą rozmowną własnej roboty. Zaczynamy bal :). 

    Agroturystyka jest położona w przepięknym miejscu. Ma bezpośredni dostęp do jeziora. Tuż przy nim jest miejsce na ognisko, ławki, stół - idealnie! To właśnie tu instalujemy się na wieczór. Jest chłodno (słońce już zaszło) ale nas rozgrzewa... Ogień
    i dobra atmosfera. Oczywiście nie możemy się nagadać. Sporo czasu upłynęło od ostatniego spotkania. Już dobrze w trakcie imprezy docierają do nas TDzik i Patryk. TDzik tym razem podróżuje w siodle wypożyczonego DL 1000. GS nadal w proszku
    i odkrywa coraz to nowe niespodzianki ;). 

    DZIEŃ DRUGI

    Poranek wita nas pięknymi widokami. W głowach nadal szumią nocne Polaków rozmowy. Aby przyspieszyć proces ich wypędzenia - ładujemy się do zimnego jeziora :). Bardzo zimnego... Zabieg okazuje się skuteczny, bo już po chwili wszyscy zgodnie lądujemy na śniadaniu, które można sobie zamówić u Gospodarzy. Zdecydowanie polecam tę opcję. Wszystko zrobione ze "swoich" produktów. Pycha. Zaraz po śniadaniu pakujemy sprzęt na motocykle i ruszamy w trasę. Pierwszy przystanek - Bazylika w Sejnach.

    Dwadzieścia kilometrów dalej w Szlamach zaczyna się ciekawy fragment trasy. Ciekawy szczególnie dla mnie, Kolarza i TDzika. Zjeżdżamy z ubitej drogi najpierw na szuter, następnie leśny szlak i docieramy do sypkiego piachu. Cała nasza trójka podróżuje na oponkach stricte szosowych. Jest trochę walki ale powoli lecimy do przodu. Docieramy do miejsca, z którego Mikołaj będzie już wracał do Brodnicy. Zatrzymujemy się na miejscu na odpoczynek w lesie nieopodal miejscowości Szlamy. TDzik stwierdza, że chyba ma jakieś luzy w przednim kole. - Może to dlatego, że ma w ogóle nie przykręcone śruby trzymające ośkę... - kwituje to Mikołaj a my lekko bledniemy. Nakrętki dyndają sobie w ogóle nie dokręcone. Usuwamy szybko tę usterkę.

    Dalej lecimy lasem. Dość ubita droga zamienia się w leśne szlaki. Jadę na końcu - jakoś tu mi najwygodniej. W pewnym momencie mam wrażenie, że na drzewie wisiał jakiś miniaturowy znak. Ale przede mną jedzie 6 motocykli i żaden nawet na moment nie zwolnił. Poza tym znak byłby większy myślę i lecę za resztą. Przejeżdżamy przez bujny las. Droga to leśny dukt z dwoma koleinami od opon samochodowych. Co jakiś czas na kamieniach są oznaczenia. Czyli normalna publiczna droga myślę. Po dłuższej chwili jazdy widzę, że nasza droga jest przecięta jakimś zaoranym pasem ale tuż za nim droga nadal jest. Więc bez namysłu cisnę za resztę grupy. I mniej więcej w tym momencie w lusterku zauważam kolejny motocykl. Dość szybko się do mnie zbliża. Zwalniam trochę. Przed całą grupę z przodu wyjeżdżają dwa kolejne - Straż Graniczna!

    - Dokąd to Panowie tak się spieszą?

    - Spieszą? Nieeee. Po prostu jedziemy wzdłuż granicy...

    - A skąd?

    - Różnie. Ale Dolny Śląsk głównie.

    - to fajnie tyle, że o tam za tym przeoranym pasem to już Białoruś jest...

    - Co? Gdzie? Jak to możliwe? Tak bez oznaczeń?

    - No bez. Ale jak tam wjedziecie to macie przymusowe 2 tygodnie wakacji. Nie widzieliście zakazu wjazdu?

    - Jakiego znaku, gdzie?

    - Nie było znaku na wjeździe do lasu?

    - Żadnego znaku nie widzieliśmy...

    - K...wa znowu spadł! Dobra Panowie to my Was poeskortujemy trochę do normalnej drogi, żebyście jednak do sąsiadów bez zaproszenia się nie pchali. 

    - Super! Bardzo dziękujemy i przepraszamy. A co to macie Panowie za motocykle?

    - Te motocykle to się nazywają Ojeju

    - Ojeju? Chyba Rieju?

    - Nie. Ojeju jak on się psuje hahahaha

    I tu następuje dalsza część rozmów o motocyklach. Prywatnie Panowie Strażnicy też motocykliści. Tu w pracy mają lekkie maszyny pozwalające na szybkie i łatwe przemieszczanie się po lesie. Niestety zapewne i w tym przypadku najważniejszym kryterium przetargowym była cena. Stąd pewnie padło na hiszpańskie składaki Rieju/Ojeju. laughing

    Jedziemy dalej. Kierujemy się w prawo. Droga nadal przez las. Początkowo przyjemny w jeździe szuter ale za chwilę już bardzo piaszczysta. Na takim piaszczystym zjeździe do jakiejś kolejnej wioski czuję jak przód motocykla leci mi w prawo do rowu zamiast w lewo, gdzie prowadzi zjazd. Wyhamowuję przytomnie tylnym hamulcem w ostatniej chwili i z pomocą Wojtka przywracamy Trampka na prawidłowe tory. Było blisko. Natomiast sama wieś... O rany! jak z filmu. Rzeczka w dole, chaty kryte chyba jeszcze strzechą i gdyby nie babcia siedząca na ławeczce przed domem pomyślałbym, że to faktycznie plan filmowy. Pozdrawiamy seniorkę, dla której przejazd 7 motocykli to niezłe wydarzenie, i ruszamy dalej w kierunku kozackich terenów. Kozackich na serio, bo dojeżdżamy do Kruszynian, gdzie nadal mieszkają potomkowie Kozaków. Podziwiamy meczet wpisany jako zabytek i chroniony przez samego Prezydenta RP. W okolicy też sporo informacji o kozackich bohaterach, którzy walczyli po polskiej stronie.

    Z Kruszynian ruszamy dalej. Powoli szukamy miejsca na nocleg. Znajdujemy je dość nieoczekiwanie. Plaża Bondary. Wielki camping nad pięknym zbiornikiem wodnym. Plaża, jakaś mała gastronomia (nieczynna jeszcze), miejsca na przyczepy, namioty, podłączenia do prądu, piękna wieża widokowa... No luksusy. A wszystko to publiczne. Za darmo. Stworzone za pieniądze z Unii Europejskiej. Jesteśmy pod dużym wrażeniem. W wyznaczonym miejscu rozbijamy namioty. Idziemy się wykąpać w zalewie i rozpalamy ognisko. Nocne Polaków rozmowy #2. To tutaj TDzik zaprezentował nam niezwykły performance do nuty Ice Ice Baby :D. Śmiechu było masa aż do rana.

    DZIEŃ TRZECI

    Poranek dnia trzeciego zapadnie nam na długo w pamięć. Z kilku powodów. Po pierwsze widok. Na pierwszym zdjęciu poniżej widzicie jaki miałem obraz z namiotu. Przyznajcie, że nienajgorszy ;). Drugi powód to informacja, że mamy zaklepane śniadanko w pobliskim Ośrodku. Na początku nie wiedzieliśmy jakim to ośrodku ale kosztowało to grosze a na samodzielne pichcenie no raczej nie było weny ;). Pierwszy znak ostrzegawczy - po wejściu na teren tegoż obiektu zamknięto za nami bramę. Drugi znak - na wejściu musieliśmy się wylegitymować. Śniadanko na stołówce DOMU POMOCY SPOŁECZNEJ. Typowy obiekt pamiętający jeszcze poprzedni ustrój. Obsługa bardzo miła, uśmiechnięta. Śniadanie na bogato. Na stołach ceraty, Panie w czepkach - no te klimaty.

    Jemy sobie jemy i... wpada jeden z pensjonariuszy tegoż przybytku. W ręku niesie metalowe wiadro. Kuca tuż przed okienkiem zwrotu naczyń i zaczyna zajadać resztki budyniu z wiadra. Resztkę zlewa sobie do kubka i opuszcza stołówkę. Wszystko w absolutnej ciszy... Widok tak abstrakcyjny, że wbiło nas w krzesła. Zaczynam nerwowo szukać jakichś informacji CO TO JEST za Ośrodek? Okazuje się, że jesteśmy w Domu Pomocy Społecznej dla osób przewlekle chorych psychicznie... Wszystko powoli staje się jasne. Zarządzamy odwrót. Dziękujemy za śniadanie i czmychamy przez uchyloną bramę.

    Wracamy do naszego campingu i powoli zaczynamy się pakować. Startujemy dość późno. Kierunek Puszcza Białowieska. Trasa przebiega sprawnie. Gdzieś po drodze spod pająka wypada mi butelka z wodą. Dowiaduję się od tym od TDzika, który prawie nią oberwał! Nauka na przyszłość ZAWSZE należy oplatać szyjkę butelki pająkiem. Wtedy i tylko wtedy jest pewność, że nie zrobimy komuś krzywdy tym pędzącym pociskiem. Kolejny przystanek mamy w rezerwacie Żubrów w Zwierzyńcu. Pisząc tę relację zdałem sobie sprawę, że trafiliśmy tu również w 2021 roku przemierzając wschodni i południowy TET. Ale to temat na kolejną relację ;). W rezerwacie Żubrów jest coś zaskakująco brak Żubrów :). Ale oglądamy Daniele, Dziki czy sarny i Żubronia. Ten nas nieco rozbawił ;)

    Ze Zwierzyńca kierujemy się dalej w dół mapy. Kolejny przystanek to miejsce szczególne dla prawosławnych - góra krzyży Grabarka. Zanim jednak dotrzemy na miejsce zatrzymujemy się na obiad w przydrożnym Zajeździe u Jana Smaki Podlasia. Zdecydowanie polecam zatrzymać się tu na obiad. Będziecie mieć okazję do spróbowania naprawdę regionalnych potraw przyrządzanych tu na miejscu. Wszystko absolutnie przepyszne!

    Posileni w okolicach godziny 16:00 ruszamy dalej zobaczyć górę krzyży. Zatrzymujemy się żeby zobaczyć to szczególne miejsce. Krzyże to dowody intencji. Ich ilość robi duże wrażenie. Na miejscu jest też źródełko, w którym, jak wierzą okoliczni mieszkańcy, znajduje się uświęcona woda o właściwościach uzdrawiających. Dodatkowo na szczycie znajduje się tu Klasztor.

    Po krótkim postoju na zwiedzanie ruszamy dalej. Powoli zastanawiamy się nad noclegiem. Dochodzi 19:00. Miejsce na obóz znajdujemy w miejscowości Klepaczew nad samiutkim Bugiem. Meldujemy się w Ośrodku Wypoczynkowym Ostoja nad Bugiem. Pensjonat wygląda na nowszy niż domki w jego otoczeniu. Te wyglądają jakby dobrze pamiętały lata 60 dwudziestego wieku. Patryk wchodzi do jednego z nich i stwierdza - ja śpię w namiocie. Ogólnie nie jest źle. Są łóżka, nie trzeba rozstawiać namiotów. Jest baza sanitarna. Można wziąć prysznic po całym dniu drogi a na koniec w barze przy pensjonacie zjeść kolację i napić się piwka. Korzystamy z tej okazji :D

    Przed znalezieniem Ośrodka spotkała nas zabawna sytuacja. Szukając miejsca na nocleg oczywiście rozglądaliśmy się też za sklepem. Chcieliśmy się zaopatrzyć w jakieś atrybuty ułatwiające Nocne Polaków Rozmowy i coś czym można te atrybuty przegryźć. Trafiamy do jakiegoś małego wiejskiego sklepiku. Na półkach jedzenie, piwo... Mocniejszych trunków brak. Pytamy:

    - czy ma Pani mocniejsze alkohole?

    - Nie mam - odpowiada ekspedientka puszczając nam oko

    - to poprosimy 3 takie co to Pani ich nie ma :) - odpowiadamy i wychodzimy z zamówionym towarem spod lady

    Z Ostoi zapamiętałem jeszcze dwa fakty:

    • komary cięły tu BEZLITOŚNIE. Wszędzie. Jeżeli tylko znalazły kawałek odsłoniętego ciała waliły jak wściekłe. Po 4 ukąszenia w jedno miejsce. Całymi rodzinami. A jak nie znalazły odsłoniętego miejsca - waliły przez ubranie. Masakra... 
    • rzeka Bug - położona po prostu w dole ośrodka - piękna sprawa.

    Po kolacji i powitalnym browarku kierujemy się każdy w stronę swojego kartonowego domku (no Patryk tekstylnego) i szykujemy się na Nocne Polaków Rozmowy #3.

    DZIEŃ CZWARTY

    Poranek wita nas taką sobie aurą. Dużo chmur, zapowiadany deszcz. Od początku pod tym względem jest po japońsku (jakotako) ale teraz ma się jeszcze pogorszyć. Ruszamy więc w kierunku śniadania aby po chwili wyruszyć w trasę. Kolejny nocleg planujemy u rodziny Jacka. Ten zabiegał o to bardzo już na etapie planowania wyjazdu. To jedna z niewielu okazji, kiedy będzie mógł odwiedzić żyjącego brata swojego dziadka. Po drodze Pyra chce jeszcze zobaczyć Sobibór będziemy też mijać Zamość czy Janów Podlaski. Jest więc co robić.

    Pierwszy w kolejce jest Janów Podlaski. Tu już zaczyna solidnie lać. Robimy sobie więc szybką fotę pod zamkiem i ruszamy dalej. Jedziemy drogami raczej bocznymi ale asfalty są całkiem niezłe. W tych okolicach mijamy kilka mostków. Jeden z nich jest drewniany. Jego nawierzchnia również. Drewno w połączeniu z wodą to nie są przyjaciele dobrej trakcji w przypadku opon motocyklowych. Przekonuję się o tym zarówno ja jak i TDzik. Na szczęście poza efektownym shimmy nic się nie dzieje. Ale ręka na manetce jakby ostrożniejsza się od wtedy robi.

    Z Janowa lecimy w kierunku Sobiboru. W jego okolicach deszcz nieco odpuszcza ale nie na tyle żeby zdjąć przeciwdeszczówki. Ja nic takiego ze sobą nie zabrałem. Lecę w ciuchach motocyklowych z wpiętymi membranami. Ufam, że wytrzymają. Póki co jest dobrze. Czuję, że zewnętrzna warstwa mocno naciągnęła wody ale w środku jest sucho i na razie nawet ciepło. Gdzieś między Sobiborem a Janowem łapiemy się z kolejnym uczestnikiem wyprawy - Grześkiem. To znajomy Pyry z pracy. Tyle wiemy. No i, że lata na DL 650. Szybka fajka na poboczu, powitanie nowego kolegi i lecimy dalej. Po drodze mijamy trójstyk granic (Polska, Ukraina i Białoruś). Do Sobiboru docieramy ok 13:30. Trwają tu prace budowlane przy powstającym muzeum. My idziemy zobaczyć pomnik upamiętniający miejsce kaźni ofiar hitlerowców. Miejsce to robi ogromne wrażenie. W okolicy panuje przejmująca cisza. Wracając alejkami do motocykli odczytujemy obywatelstwa i nazwiska zamordowanych. Niemcy zwozili tu Żydów z praktycznie całej Europy. Ciarki same przechodzą po plecach

    Ruszamy dalej. Jadąc cały czas myślę o tym co musiało się wydarzyć, żeby jedna nacja masowo bez skrupułów mordowała drugą... Docieramy do miejscowości Chełm. Tu posilamy się i robimy zakupy. Następnie kierujemy się w okolice Twierdzy Kryłowskiej położonej nad samą granicą polsko-ukraińską, którą tutaj stanowi rzeka Bug. Kolejny przystanek to Muratyn. Zanim jednak dojedziemy do miejsca noclegu szukamy dość nerwowo stacji benzynowej. Jedziemy już w większości na oparach. Na szczęście po kilku nieudanych próbach udaje nam się znaleźć właściwy czynny punkt i docieramy do Muratynia krótko przed 21:00. Jacek wita się z rodziną, zaczyna obwozić motocyklem wszystkie dzieciaki po kolei a my kierujemy się w stronę sadu, w którym rozstawiamy swoje namioty. Po tym następują Nocne Polaków Rozmowy #4 tym razem ochrzczone też nazwą "Dni Muratynia" wink

    DZIEŃ PIĄTY

    Pranek wita nas pysznym śniadaniem. Rodzina Jacka gości nas po królewsku już od wczoraj. Ta edycja nocnych rozmów upłynęła nam przy grillu i pysznym jedzeniu. Odwiedza nas też okoliczny Pan Leśnik. Pyta czy w nocy nie podchodziły tu dziki.

    - my tak chrapiemy, że nawet jeśli by chciały to spłoszyły się na długie miesiące - odpowiadamy :). Później na nagraniach zarejestrowanych przez Kolarza (który jako jedyny nie chrapie :)) wyjdzie, że to niestety bolesna prawda a nie żart laughing

    Poranek to też rozmowy z bratem dziadka Jacka. Wspomnienia... jest coś w rozmowach ze starszyzną... Dzień wcześniej w okolicach Twierdzy Kryłowskiej również miałem ciekawą rozmowę pod lokalnym sklepem. Starszy Pan zaczepił mnie, zapytał o motocykl, rejestrację... Na wieść, że przyjechałem z Wrocławia tylko się uśmiechnął.

    - Panie - Wrocław to Ja odbudowywałem. Wysłali nas tam z Technikum. Wie Pan odbudowywać polski Wrocław. Co ja tam przeżyłem... Myśmy tam znajdowali zamurowanych żywcem ludzi proszę Pana. Matki z dziećmi... Nie da się tego zapomnieć.

    Żegnamy się. Ruszamy dalej. Kierunek Zamość! Dzisiaj chcemy dotrzeć aż do Bieszczad!

    Pogoda początkowo w miarę znośna. Do Zamościa docieramy suchą stopą. Robimy zakupy dla rodzin, podziwiamy przepiękny rynek i kosztujemy lokalnych specjałów w postaci kawy i lodów. Nasza liczna i wesoła ekipa już kilka razy wzbudzała zainteresowanie podczas tego wyjazdu. Jednak to tu w Zamościu Pani z palarni kawy zażyczyła sobie zdjęcie z nami :). Jest nam bardzo miło. Pozdrawiamy!

    Dalej już droga leci w kierunku Bieszczad. Z Zamościa wyjeżdżamy około godziny 13. Gdzieś po drodze zaczyna padać. Lać. Poznajemy różne rodzaje deszczu niczym Forest Gump w Wietnamie. Około 17:00 jest już bardzo nieprzyjemnie. Człowiek jest głodny, zziębnięty i mokry. Tak. Moje ciuchy znoszą podróż w strugach deszczu bardzo dzielnie jednak rękawice nie dają sobie ani trochę rady. I to przez nie woda powoli zaczyna przesiąkać wyżej. Całość waży też już odpowiednio więcej. Jest średnio przyjemnie. Bieszczady dodatkowo witają nas wiatrem i zimnem. Jest zimnooooo. Do wyboru mam jechać z zamkniętą szybką w cieple i nic nie widzieć lub jechać z otwartą i widzieć ale marznąć... Do tego koleiny i przecinające je rwące strumienie wody. Wkurzam się coraz bardziej. Na obiad docieramy dopiero około 18:30. Pyra boi się, że dokonamy na nim linczu za to. Ale ekipa jest zgrana, wyrozumiała. Tu nie ma miejsca na fochy. Warunki są takie same dla wszystkich. Grzejemy się gorącą herbatą, posilamy się odpowiednio, zaopatrujemy w elementy wieczorne w sklepie i ruszamy w kierunku Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej.

    Docieramy tam późno bo dobrze po 20:00. Meldujemy się i ze względu na panujące warunki rezygnujemy z rozstawiania namiotów. Wybieramy opcję wiat motocyklowych. Motocykle pod wiatą a nad nimi tuż pod dachem coś na kształt antresolki z miejscami do spania. Kilku z nas decyduje się wynająć jeden z pokoi dostępny na miejscu. Rozpakowujemy graty, siadamy przy ognisku i rozpoczynamy Nocne Polaków Rozmowy #5. Gadamy o trasie, o dzisiejszych przeżyciach, jak się sprawdzał sprzęt. Itd... Jutro rano TDzik musi wyruszyć w drogę powrotną. Podobnie jak Grzesiek i Patryk. Na to samo decyduje się Kolarz, któremu warunki dzisiejszego dnia najbardziej dały się we znaki. Aleeee mamy przecież przed sobą wspaniały wieczór :). Śmiechom nie ma tej nocy końca.

    DZIEŃ SZÓSTY

    Budzi nas zimno i deszcz. Na miejscu nie znaleźliśmy jakiegoś ciepłego ogólnodostępnego miejsca do przygotowania śniadania więc koledzy z pokoju zapraszają nas do siebie. Chcemy po prostu zjeść śniadanie w cieple i napić się swojej kawy. Niestety z niewiadomych mi przyczyn to się nie podoba właścicielom i wypraszają nas na zewnątrz. Do dzisiaj nie rozumiem tego zachowania a zostawiło ono spory zgrzyt na całym pobycie. Po śniadaniu po kolei odjeżdżają TDzik, Grzesiek z Patrykiem i Kolarz. Ja, Jacek, Pyra i Wojtek szykujemy się do oblatania legendarnych bieszczadzkich zakrętów. Ja nadal mam problem ze skręcaniem w lewo...

    Ruszamy niespiesznie w lekko kropiącym deszczu. Zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić. Ciuchy nadal mokre i ciężkie ale nic to. Jedziemy. Jakby w nagrodę po kilku pierwszych kilometrach wychodzi słońce. Robi się nieco cieplej. Drogi przesychają
    i można cieszyć się jazdą w pełni. To wtedy coś przełącza mi się w głowie i zaczynam coraz lepiej pokonywać lewe winkle. W obie strony schodzę wyraźnie niżej niż jeszcze wczoraj. Blokada chyba puściła, bo odczuwam sporą frajdę zamiast lęku! Momentalnie zauważa to Wojtek, który jedzie przede mną i nie jest w stanie mi odejść na zakrętach. Jest pięknie. Tego dnia latamy po Bieszczadach, zjadamy obiad w pięknych okolicznościach przyrody, odwiedzamy zaporę na Solinie a nawet udaje nam się odnaleźć jedno z ostatnich w Europie miejsc, w których wypala się węgiel drzewny! Pracujący tam ludzie nazywają się Smoluchami. Niesamowite miejsce!

    Do Przystani wracamy cali szczęśliwi. Ogarniamy się i siadamy do ogniska z ludźmi, którzy licznie przybyli tu tego dnia (jest piątek).

    DZIEŃ SIÓDMY

    Rano zaczynamy pakowanie sprzętów. To TEN dzień. Dzisiaj planujemy rozjechać się do domów. Mnie, Pyrę i Wojtka czeka pałowanie A4 od Rzeszowa aż po Wrocław. Jacek leci na wybrzeże. Ruszamy. Po kilku kilometrach cykamy pamiątkową fotę. Rozjeżdżamy się na stacji benzynowej.

    Później już tylko gaz, tankowanie, gaz, wyprzedzanie, gaz, tankowanie i do domu docieram o 17:30. Jestem więcej niż szczęśliwy. Mam za sobą pierwszą prawdziwą wyprawę motocyklową. Wydarzenie, o który marzyłem od dziecka. I spełniam to marzenie 1 czerwca 2019 roku - w Dzień Dziecka :)

    Więcej zdjęć z wyprawy zobaczycie w Galerii: Granica Wschodnia

     

    © Motorlucky.pl. All Rights Reserved.
    Free Joomla! templates by Engine Templates