Ballada o czarnym lądzie

    Wyprawa do Maroka planowana była przez naszą ekipę około 12 miesięcy. Przez ten czas było wiele pomysłów jak dotrzeć do granic Afryki, od promu przez Włochy do jazdy na kołach z Polski. Padło w końcu na transport do Malagi motocykli na lawecie, załatwianie wszystkich formalności wraz z wykonaniem uprawnień na lawetę zajęło mi 30 dni. Teraz mamy dwóch kierowców i 3000 km w jedną stronę. No to zaczynamy naszą przygodę.

    Tadek dostarcza mi motocykl i bambetle (wszystko zapakowane w czarne worki) tydzień przed wyjazdem, będzie czekać na nas w Maladze za 7 dni. Motocykl wyszykował na cacy, kufry przerobione z amunicyjnych skrzynek wojskowych wygladają rewelacyjnie, koła obute w TKC i K60, dodatkowe oświetlenie, wszystko pierwyj sort. Widząc TDzikowy motocykl, pomyslałem o szykowaniu swojej Afriki, wymiany i przymiarki porobione, niestety brak czasu i pogoda nie pozwoliły mi zrobić kilku km na sprawdzenie moto w trasie. Dzień przed wyjazdem znajduję chwilę na jazdy testowe, motocykl zachowuje się prawidłowo, męczą mnie jednak falujące obroty. Podpinam po powrocie wakuometry i sprawdzam stan gaźników, wszystko okazuje sie być w jak najlepszej kondycji. Niestety falowanie nie ustaje, wykonuję telefon do mechanika i proszę go o pomoc i... zerknie na moto na szybko ale za tydzień. Tłumaczę jaka jest sytuacja, że jadę, że jutro, że Maroko itp. Koleś robi duże oczy i każe zostawic moto, wymieniamy się telefonami i każe czekać na info. Siedzę jak na szpilkach, kołaczą się w głowie różne pomysły i strach, że nie zdążę na czas. Telefon nie dzwoni i nie dzwoni, wykonuję pierwszy kontakt przed 16:00, mechanik sprawdził wszystko ale nic nie znalazł, każe nadal czekać. Koło 21:00 jest w końcu info, motocykl bedzie żył ale...tylko wtedy jak załtwisz końcówkę od linki ssania znajdującej sie przy gaźniku. Oryginalny element uległ peknięciu i moto łapie lewe powietrze. Wykonuję kilkadziesiąt telefonów do posiadaczy Hąd, pytam czy nie mają czegos podobnego, allegro przeszukane i jest jedno ale w Olsztynie. Zabieram od Maćkowej NTV podobny element, który okazuje się być nieprawidłowy. Koło północy mam juz dość, rano bede szukał dalej. 

    DZIEŃ WYJAZU...

    Wstaję około 05:30, spijam kawę i kminię dalej co robić z tym "pierdolnikiem". Uświadamiam sobie, że wcale to nie jest takie trudne i ktoś może to dorobić. Dzwonię do szwagra, mówię o co chodzi i pytam o dostepność tokarza w ich firmie. Przed 07:00 stoję przed bramą zakładu z "pierdolnikiem" w ręku, Tomek i Marek już powoli zaczynają podróż do Świebodzic. Czas dłuży się jak cholera, Szwagier nie dzwoni, zaczyna wkradać sie zwątpienie i lekki strach o planowy wieczorny wyjazd. 09:00 rozlega sie dźwięk telefonu, Mirek informuje mnie o dorobieniu ''dzyndzla". Lecę na złamanie karku pod zakład, zatrzymuje się po drodze po walutę w ilości 0,7 dla tokarza i jest, mam cudo w ręku. Strzelam "ze szwagrem" pożegnalny uścisk na misia i pedzę do Słotwiny zostawic element u mechanika. Brama jeszcze zamknięta, czekam, czekam i nic. Dzwonię więc i pytam czy będzie, okazuje się, że tak ale za około godzinę. Zostawiam więc "pierdolniczek" na bramie i spadam wypozyczać lawetę. Przyczepa podpięta, umowa spisana, niestety moto nadal nie jest w moich rękach. Przygotowuję zestaw do drogi, sprawdzam oświetlenie, ciśnienie w kołach a Afry jak nie ma tak nie ma. Koło 13:00 dostaje info, że moto gada i będzie wszystko ok. Odbieram sprzęt około 14:00, robię rundę po okolicy, płacę i dziękuję z 30 razy za pomoc. Wracam do domu, banan nie schodzi z twarzy, spokojny wykonuję telefony do chłopaków, że mogą jechać i wyprawa sie odbędzie. 

    Przed 16:30 dociera Marek na GS1200, spijamy kawę, zjadamy pierogi (dzięki mamo) i zabieramy się za pakowanie motocykli.

    Zdjęcia z tej wyprawy znajdziecie w naszej galerii: Tutaj

    © Motorlucky.pl. All Rights Reserved.
    Free Joomla! templates by Engine Templates