Previous Next

    Gorące Bałkany

    No i stało się…  Przemierzając Polskę na krótszych lub dłuższych wypadach, cały czas mieliśmy niedosyt, przyszedł czas na pierwszą poważną wyprawę.

     

    Skład wyprawy:
    • Pyras XJ 600N
    • Przemek i Agata Kawa GPX 750
    • Kuba i Gosza GS 1150
    • TDzik Dr Big 800
    • Tomek i Katka GS 1200

    Dzień 1

    Pochmurna czerwcowa środa 10 czerwca 2009 godzina 12.00 pakowanie i start - jedziemy szukać Mordoru w górach Albani i Czarnogóry. 
    Jeszcze w Toruniu Kuba po raz pierwszy wspomina o przednim kole, które ewidentnie stało się ósemką...przy 60 km/h motor łapie dygoty. 
    ósemka ToruńWyjazd z Torunia nie obył się bez przygód, jadąc Xj za samochodami zaliczam paciaka na rondzie (cholerna glina z budowy). Lecimy dalej krajową 1 w kierunku granicy, lecz po 20 km stwierdzamy, że to pora obiadowa, więc ładujemy się do przydrożnej knajpy. Posileni lecimy dalej, tego samego dnia docieramy do naszej pierwszej noclegowni. Miejsce znajdujemy nad jeziorem Goczałkowickim. Rozbijamy namioty, trochę pogawędek, piwo i zasypiamy.
     
    Dzień 2
     
    Rano nie mogłem juz spać od 5:00, zabieram się za naprawianie uszkodzonego zatrzasku w kasku i to z powodzeniem. Słysząc mruczące odgłosy z namiotów Kuby i Przemka, dochodzę do wniosku, że wstawanie bedzie cięzkie. Jedynyną słuszną metodą było uruchomienie klaksonu mojej XJ, wszyscy z dziwnymi minami wystawili głowy z namiotów i....zaraz złości minęły bo czekała na nich ciepła kawa i kanapki.
     
    Goczałkowickie
    Zebraliśmy mandżur i o 9 start w kierunku granicy, tam Tadek czekał już na nas od godziny. Szybkie powitanie, fajka i dzida dalej.
    Tadek Cieszyn

    Pogoda się wyklarowała, Słowackie drogi zachęcają do odkręcania manetek. Lecimy na spotkanie z Tomkiem i Kaśką na GS 1200, którzy szukają serwisu BMW bo moto zaczyna szwankować. Kuba nerwowo zaczyna rozglądać się po stacjach wulkanizacyjnych. 

    Droga Czechy

    Po 2 zakładach wulkanizacyjnych w których fachowcy nie mieli bladego pojecia o centrowaniu kół motocyklowych, trafiamy do dużego warsztau, gdzie mili panowie robią co w ich mocy, aby naprostować to cholerne koło.

    Szukaliśmy nawet innych rozwiązań.

    Naprawa BMW

    Reszta znudzonej czekaniem grupy......Strawa gotuje w tym czasie strawę.

    Po wielu nieudanych próbach przywrócenia normalnych kształtów koła GS-a, decydujemy o kontynuowaniu podróży...... Kuba z Goszą, wracają do Polski szukać warsztatu :(

    Lecimy dalej, zaczyna padać, szybko wskakujemy w cudactwa chroniące nas przed deszczem (pierwsza wyprawa, więc przeciwdeszczówki sa różniastej maści).

    P6110014

    Tomek po walce (nieudanej) z Węgierskim serwisem, dociera nad Balaton 3 godziny przed nami. Zmęczeni rozbijamy namioty i po wypiciu kilku piw padamy.

    Dzień 3

    Rankiem idziemy zobaczyć "węgierskie morze"......

    Balaton

    Pakujemy motocykle i w drogę.

    Pakowanie

    BMW Tomka nadal kaprysi, szukamy więc kolejnego serwisu...... a tam nic na to nie poradzą, może w Chorwacji ktoś się podejmie. Kuba dalej walczy z kołem w kraju. Właściciel warsztatu rowerowego poddał się po 4 godzinach i oddał koło, które przypominało teraz cyfrę 9. Kuba podejmuje decyzję o centrowaniu w warsztacie u Pawła Króla. Problemem jednak jest to, że gość bedzie dopiero w poniedziałek rano.

    Tego samego dnia docieramy na camping w okolicy wpisanych w Unesco Piltwickich Jezior. Camping oferował, ciepłą wodę, spanie w domkach (małe jak buda dla psa) ale czyste. Wieczorem siadamy do ogniska i przy browarkach rozmawiamy, wspominamy do 3:00.

    Tego dnia zobaczyliśmy pozostałosci po wojnie w byłej Jugosławii, zachowanie domy po ostrzałach pokazywały jak zażarte walki odbywały się podczas tego okrutnego konfliktu.

    Dzień 4

    Dzisiejszy dzień to jazda po Chorwackich drogach. Zaraz po starcie zaczynamy sesję zdjeciowa nad jeziorami i zauważam...Tarpana Honkera. Okazuje się, że są to chłopaki z KFOR, wybrali się na wycieczkę po Chorwacji, opowiedzieli nam o służbie w Sarajewie, zagrożeniach i nienawiści pomiędzy ludźmi. Pożegnaliśmy się i lecimy dalej.  Naszym celem jest dzisiaj miejscowośc Omiś, tam zamierzmy pobyczyć się 2 dni. 

    Jadąc za Sibenikiem, odwiedzam znajomych gospodarzy pensjnatu w którym byłem z rodziną. Właściciel Drawko z rodziną prowadzą pensjonat Villa More w miejscowości Grebastica. Zamieniamy kilka słów, spijamy kawę, napełniamy butelki wodą i lecimy dalej.

    Dravko

    Popołudniem docieramy do Omis-a, znajdujemy pole namiotowe i po rozbiciu pałatek atakujemy miasto. Kontaktujemy się z ekipą oczekująca w Polsce na centrowanie. Kuba z Goszą rozbili się w okolicy góry Zar. Wolne chwile umilają sobie spacerami i wypadami do kina, bardzo chcą do nas dołączyć, chociaż coraz częsciej w ich głosie słychać zwątpienie.

    Dzień 5

    Jedna i druga ekipa zwiedza i byczy się na plaży

    Byczenie3

    Byczenie

    organizuję tego samego dnia, krótką wycieczkę po okolicy. Wieczorem zjadamy pizze, wielkości koła od Żuka, siedzimy na plaży i pijemy chorwackie Karlovacko.

    Bałkany 2009 HP 048

     

    Dzień 6

    Kolejny dzień rozpoczął się przegrupowaniem ekipy. Tomek z Tadkiem wyruszyli na poszukiwanie serwisu BMW w Splicie, ja z Przemkiem lecimy w kierunku Dubrovnika.

    Droga mija nam ciężko, jest bardzo upalnie i jak tylko widzimy cień staramy się choć na chwilę zatrzymać i uzupełnić płyny. Mijane po drodze widoki, staramy się uwieczniać na zdjęciach.

    Droga

    Docieramy do Dubrovnika, upał daje po garach, parkingi zajęte do ostatniego miejsca, rozbijamy nasz tymczasowy obóz na jednym z główniejszych chodników w mieście. Często słyszymy głosy „o nasi”, „patrz z Polski”, więc naszych jest sporo.

    Tomek walczy w serwisie do 14:00, my zwiedzamy miasto i robimy kilka fot. Czekanie na grupę zaczyna nam się powoli nudzić, dzisiaj chcemy jeszcze dojechać do Kotoru. Dostaliśmy informację, że Kuba ma proste koło i decyduje się nas gonić, umawiamy się w Czarnogórze.

    Ekipa z dymiącym GS-em, dolatuje do Dubrovnika około 20:00, krótki odpoczynek i lecimy do Czarnogóry. Zaczyna się najtrudniejsza część wyprawy, zakręty, noc oraz duża liczba samochodów do tego jeszcze zmęczenie. Coraz częściej rozglądamy się za noclegiem, kamieniste brzegi oraz słaba baza noclegowa nie ułatwiają zadania. Przed rozjazdem na prom a drogą do Kotoru, kierowca autobusu ma w d… przepisy i wali na czoło z moją XJ. Gwałtowne hamowanie doprowadziło do zblokowania przedniego zwalaniacza, działa od tej pory zero-jedynkowo, używanie doprowadza do „stoppie”. Decyduję się na przejazd najtrudniejszym odcinkiem tylko na tylnym hamulcu. Docieramy około 1:00 do Kotoru. Życie nocne trwa na całego, sporo młodzieży i samochodów snujących się po bulwarach z muzyką na full. Zaczepiamy taksówkarza i pytamy o hotel, stwierdza, że był ale spłonął. Kierowca oferuje pomoc, każe jechać za samochodem. Docieramy do agroturystyki, mili właściciele każą parkować motocykle na podwórku. Dostajemy kwatery i bardzo szybko zasypiamy. Rano budzi nas słońce, zjadamy śniadanie, robimy przepierki bielizny i motocyklowych gaci. W południe wybieramy się na zwiedzanie Kotoru. Miasto jest piękne, dobrze utrzymane, liczne knajpy zachęcają do odpoczynku. Po posiłku decydujemy się zdobyć zamek mieszczący się na skale, szybko jednak zostajemy zawróceni przez lokalesa, informuje nas, że w ciągu dnia nie ma po co tam iść, słońce nas wykończy. Słuchamy tubylca i wracamy na kwatery na odpoczynek. Ja zabieram się za uszkodzony hamulec, udaje mi się go reanimować, koledzy porobili w tym czasie przegląd motocykli i jesteśmy gotowi do wieczornego zdobywania zamczyska. Droga na zamek wydłuża się, piwo za piwem i o 21:30 decydujemy się na wspinaczkę. Obuwie doskonałe (japonki i sandały), skutecznie chronią nasze kostki na kamienistym i nierównym podłożu ;). Po walce z gorącem i egipskimi ciemnościami, docieramy na szczyt. Widok zapiera dech, oświetlona zatoka Kotorska w nocy wygląda przepięknie. Kuba z Goszą dolatują w tym czasie do Chorwacji i po ponad 1000 km padają na parkingu pod sklepem.

    Kotor noc

    Dzień 7

    Rano startujemy do Cetinje, liczne zakręty i wspinaczka rysują banany na naszych twarzach. Sesja zdjęciowa oraz kilka filmów z kręcenia po winklach i jedziemy dalej. Sjesta w Cetinje przy której pada decyzja o spacerku do Albani.

    Alban

    Objeżdżamy jezioro Szkoderskie , upał skutecznie opala grupę na początku jazdy po górach. Stwierdzamy , że to musi być „Mordor”.

    shkoder

    Zatrzymujemy się w przydrożnej knajpie, zamawiamy jedzenie i w klimatyzowanej sali , możemy złapać oddech. Po konsumpcji docieramy do Shkoder, miasto Mercedesów, osłów i licznych bazarków do tego brud i zaciekawienie tubylców. Przy każdym przystanku oblepiają na skutecznie, hamując dostęp świeżego powietrza. Decydujemy się na świeżego arbuza na środku miasta. Dzieciak sprzedający melony, przygotował nam schłodzonego arbuza, zajadamy ze smakiem, strzelamy foty, wymieniamy kilka zdań z mieszkańcami i lecimy do Czarnogóry. Kuba trafia w Chorwacji na wiatr wiejący od gór w kierunku morza, trafia na zamknięte drogi, decyduje się na przelot przez góry, męczy się okropnie Gosza kontroluje każdy ruch i podmuch wiatru. My docieramy do naszej kwatery w Kotorze, po około 2 godzinach dociera również ekipa „krzywego koła”.

    Zapoznają się z mieszkańcami ogrodu naszych gospodarzy „korniaczki” lub „żaba z domkiem”.

    korniak

    .wi

    Przy piwku padają plany dalszej podróży, decydujemy się rozdzielić. Ja z Kubą lecimy przez Albanię, reszta  przez BiH. Plan jest taki aby spotkać się na Węgrzech i dalej lecieć wspólnie.

    Dzień 8

    Szybkie pakowanie i jedziemy.

    dscf1255y

     Zaraz po starcie wskakujemy w przeciwdeszczówki, po godzinie jazdy pogoda się odmienia o 180 stopni, żar z nieba leje się niemiłosiernie.

    Budwa

    Wlatujemy do Albani. Na granicy mamy możliwość zobaczyć wszystkich dygnitarzy rządu Albańskiego bo właśnie otwierają nowe przejście z Czarnogórą. Wjazd do Shkoder przypomina śmietnisko…wszędzie gdzie jest wolny plac ludzie gromadzą odpadki.

    Wlot do Skhoder

    Zatrzymujemy się w korku przed mostem i zaraz oblepiają nas Albańskie dzieci, każde z nich chce pokręcić manetką, udaje im się osiągać maksymalne obroty naszych silników. Jest też kilku miłośników boksu, zaczynają trening na naszych workach podróżnych, współpraca jest zorganizowana pierwszorzędnie, dzielą się na dwie grupy i jedna ekipa męczy XJ a druga GS-a. Zabawę przerywa lokales w mercedesie, dziwnym dla nas gestem rozgania bandę.

    Zaczynamy wspinaczkę do Kukes, zakrętów już nie liczymy, po około 80 kilometrach przychodzi czas na Vifona, zjadamy go na przełęczy, smakuje wybornie na takiej wysokości oraz w tak „przyjemnych okolicznościach przyrody”, spokój, cisza i życzliwość przejeżdżających kierowców jest nie do opisania. Nagle słyszymy dźwięk motocykla, przelatuje obok nas Niemiec na GS100, uwalonym od błota i na kostkach, wraca do nas i pyta czy wszystko jest ok. Lecimy dalej, błędnik zaczyna wariować od zakrętów i marzy nam się powoli chociaż jeden odcinek prostej nie dłuższej niż 200 metrów. Przejazd 120 kilometrów zajmuje nam ponad 5 godzin i nie obijaliśmy się na długich sesjach zdjęciowych, były foty z motocykli i dalej dzida. Widoki dla których tu przyjechaliśmy „Mordorowskie” są fantastyczne. Dolatujemy do Kukes, widać postępy w budowie autostrady do Tirany. Ciekawostką są „pasy” oddzielające jezdnię, najechanie na takie cudactwo gwarantowało glebę. Przez około 20 kilometrów lecimy piaszczystym odcinkiem autostrady, XJ pokazuje swoje właściwości terenowe. Głowa lata w lewo i prawo, widoki są nie do opisania. Nagle tracę prędkościomierz i tak już do samego domu lecę na orientację.

    Kukes

    kukes2

    kukes 3

    Zjadamy arbuza po drodze, robimy zapasy chleba i dalej w kierunku granicy z Kosowem. Zmęczenie całodziennym kręceniem po winklach daje znać.

    Granica z Kosowem nie jest już tak różowa na dzień dobry każą płacić od motocykla 20 Euro ubezpieczenia komunikacyjnego. Kasy brak w portfelu , zbieramy na jedną maszynę a ja czekam aż Kuba poleci 30 km do miasta i wyciągnie kasę z bankomatu. Po 3 godzinach jesteśmy odprawieni. Zjadamy kolację na parkingu i gonimy ekipę dalej, dolecieli dzisiaj do Sarajewa. Jedziemy do około 24:00, padamy na pysk na stacji benzynowej, bez rozbijania namiotów.

    nocleg Kosowo

    Dzień 10

    Rano budzi nas słońce i hałas, pełno opancerzonych samochodów wojskowych, jeździ po drogach. Spijamy kawę i dzida do granicy z Serbią. Na granicy podchodzi do nas gość, okazuje się, że to Polak stacjonujący pomiędzy Serbią-a Kosowem. Zaraz przychodzą koledzy i wymieniamy kilka zdań. Panowie wyglądają jak z okładki magazynów dla kulturystów. Mówią o możliwości problemów na granicy…..i to się potwierdza. Pogranicznik zadaje nam pytanie „skąd wy jedziecie” my no z Kosowa, on mówi, że tam za Wami nic nie ma i dalej nie pojedziecie no chyba, że przez Macedonię, Bułgarię lub Czarnogórę. Kurcze miny nam pobledły no bo do Skopje to już prawie jak do Grecji. Ekipa jadąca przez BiH jest już prawie na Węgrzech, trudno będzie ich dogonić. Odkręcamy manetki i lecimy na Macedonię. Po kilku kilometrach Kuba zaczyna wężykować po drodze,jegow but wyleciał w powietrze i stoimy...okazało się, że jakieś "bałkańskie" cholerstwo wpadło mu do buta i użarło kilkakrotnie. Zaciskamy wszystkie otwory w naszych wdziankach i dalej na Skopje. Przed stolicą Macedoni, krótki postój, kawa, vifon i lecimy do granicy z Serbią. Spoglądając na mapę, stwierdzamy, że dom nam się oddala a nie przybliża.

    Po przekroczeniu granicy gdzie Kuba miał przygodę z pogranicznikiem, który kazał mu zdjąć imitację ręcznego granatu przytwierdzonego do gmola, zaczyna się nudna gonitwa z czasem. Zaraz za Belgradem, trafiamy na objazd i tym samym upada nasz plan noclegu na Węgrzech. Docieramy bocznymi drogami do Nowego Sadu- cała autostrada zamknięta, uciekają nam kolejne godziny. Niestety nasze organizmy nie da się oszukać i po 1023 km, rozbijamy namioty na stacji benzynowej. Za ostatnie pieniądze kupujemy browary i padamy na pysk. Ekipa jadąca planowo dociera do granicy Słowackiej, teraz to ich już nie dopadniemy.

    Dzień 11/12

    Wstajemy wcześnie rano, okazuje się, że nocleg mieliśmy na miejscówce szczypawic. Są wszędzie gdzie znalazły tylko schronienie, kask, namiot, karimaty itp. Gośka w czasie drogi wyciągała jeszce 2 z kasku. Droga nudna jak flaki z olejem, tankowanie, autostrada i znów tankowanie. Na Budapesztańskim ringu dopada nas deszcz, ubieramy się w coś co miało nas chronić ale po kilkudziesięciu kilometrach okazało się niewypałem. Cała droga do granicy z Polską to ulewa, wszędzie mamy wodę w butach powódź, dodatkowo różnica temperatur jest dla nas szokiem termicznym. Po 35 stopniowych upałach teraz ledwo 10 na skali. Za granicą w Chyżnem zatrzymujemy się na żarełko. Motocykle pod wiatę my do knajpy. Udaje nam się trochę osuszyć szmaty nad kominkiem. Podczas kolacji, Kuba z Gośką decydują się na nocowanie w Rabce, mają dość a mokre ciuchy nie zachęcają do dalszego podróżowania. Ja odpalam XJ, zakładam co mam i lecę w kierunku Torunia. Zimno jest niesamowite, zmoczone ciuchy nie zapewniają komfortu termicznego. Jadę od stacji benzynowej do stacji, staram się choć na chwilę ogrzać. Dolatuję do domu około 7:00 rano, później rysując trasę w googlach, wychodzi, że pobiłem rekord tego wypadu i licznik pokazał 1520 km w 23 h. Nasi koledzy dotarli szczęsliwie do domów około 14:00, biedniejsi o 150 euro na mandat ale bardzo zadowoleni z całej wyprawy. Już w głowie mamy nowe palny na rok 2010.

     

    Podsumowanie:

    • Dystans z wycieczkami około 6200 km
    • Jadąc na Bałkany nie skupiac się tylko na Chorwacji i Czarnogórze. Zawsze mieć przy sobie wiekszą ilośc gotówki, ceny paliwa podobne z naszymi.
    • Spalanie załadowanej XJ na całej trasie 4,8 litra. 
    • Koszt wyprawy nie przekroczył 2600 zł, można było jeszcze zejśc z 200 setki.


    Wyświetl większą mapę

     

     

    © Motorlucky.pl. All Rights Reserved.
    Free Joomla! templates by Engine Templates